Emma Stone zagrała właśnie ikonę kobiecego tenisa, Billie Jean King, w filmie
"Battle of the Sexes" . Z tej okazji, razem ze swoją koleżanką z planu,
Andreą Riseborough, oraz samą King porozmawiały z magazynem "Out" o równouprawnieniu w Hollywood.
"W najlepszym wypadku stosunek wynosi 80 centów do dolara" - mówi aktorka, podkreślając jednocześnie, że w grę wchodzą takie kryteria, jak rodzaj filmu, budżet, wielkość roli i potencjał kasowy. - "Tak jest skonstruowany cały system, kiedy jest bardzo dobrze, kobieta zarabia 4/5 pensji mężczyzny". King dodała, że mowa oczywiście o białych kobietach, bo to one mają największe szanse na dobre role i zarobki.
"Zdarzało się często, że moi koledzy z planu godzili się na ograniczenie zarobków - tak, żebyśmy wszyscy zarabiali tyle samo" - kontynuowała
Stone. - "Robili to, ponieważ uważali, że jest to sprawiedliwe. Ale o tym także się nie mówi. Chociaż jest to szlachetne i fair, nie powinno dochodzić do takich sytuacji". Aktorka podkreśliła, że jest wdzięczna aktorom za podobne zachowanie, z kolei King zaznaczyła, że to właśnie od mężczyzn sporo w tej sytuacji zależy - to zazwyczaj oni decydują w Hollywood o ekonomicznym układzie sił.
Riseborough przyznała tymczasem, że nigdy nie zdarzyło się jej, aby ktoś zrezygnował z nadwyżki właśnie dla niej. "Chociaż grałam główne role i byłam numerem 1, zawsze płacono mi o wiele mniej".
"Battle of the Sexes" opowiada prawdziwą historię, jaka rozegrała się w 1973 roku. Wtedy to doszło do legendarnego meczu tenisowego pomiędzy 29-letnią Billie Jean King i 55-letnim Bobbym Riggsem. Ich pojedynek oglądało 50 milionów Amerykanów. Zwycięstwo King stało się istotnym argumentem w dyskusji o równouprawnieniu kobiet.
W rolach głównych występują
Stone oraz
Steve Carell.